środa, 9 lutego 2011

"2011"

22.01.2011 Kraków @ "ANTIFA BENEFIT" KN: ANEMIA 77, PAVLACHE
29.01.2011 Chełm @ Camerata Music: !, TARABAN, THE BOLD & THE BEAUTIFUL
02.02.2011 Kraków @ Re: BLOODGROUP
07.02.2011 Kraków @ Re: CARUSELLA
08.02.2011 Kraków @ KN: COLDAIR i SIOBHAN WILSON 
12.02.2001 Kraków @ KN: S.K.T.C., IŁ-62

"Mariano Italiano 2010"

Na początku września, na koncercie BLUENECK, dowiaduję się od gajwera i łukasza, że mają poważny i dość odważny plan, żeby jechać do zachodniej Europy na koncert BLONDE REDHEAD. Jako, że zawsze jednym z moich koncertowych marzeń oprócz NEUROSIS i MUMa było zobaczenie tej właśnie skupiny, (że o pasji do podróżowania już nie wspomnę:o), a taka niepowtarzalna okazja nadarza się dość rzadko, tydzień później dogadujemy szczegóły wyprawy i ruszamy dokładnie ok. 1ej w nocy z niedzieli na poniedziałek w stronę słonecznej Italii. Początkowo miała być Genewa, ale z racji tego, że bilety już tam były wyprzedane, ostatecznie stanęło na północnych włoszech, a dokładniej Bolonii. Ja jestem akurat świeżutko po genialnym koncercie MUMa w Starej Ocynkowni krakowskiej Huty,(nie wspominając już tu o dwudniowej mega imprezie na Prefabet Fescie przed nim) więc zaraz po wyjeździe z grodu Kraka oddaję sie bezzwłocznie w objęcia Morfeusza. Mały postój na granicy w Cieszynie w celu zakupienia winiet i lecimy dalej. Parę godzin później jesteśmy już w Austrii, gdzie jakieś 70 km za Wiedniem stajemy ha dłuższy odpoczynek. 4 godzinki snu na tutejszym CPNie, zmiana drajwera(tym razem ja obejmuję stery naszego żółtego Malibu:o) i ruszamy na Włochy. Docieramy tam jakoś około południa i pierwsze co, to atakujemy nad Adriatyk. Tam najwyższy juz czas na prawdziwą włoską pizzę, kąpiel w morzu nad Bibione:

 i spadamy prosto do Bolonii. W mieście tym jesteśmy ok. 21-ej, czyli godzinkę przed planowanym startem koncertu, parkujemy auto w krzakach i idziemy do klubu "Estragon". Okazuje się na miejscu, że jesteśmy na terenie jakiegoś kilkudniowego, ogromnego festynu, gdzie najtańszy bronx udaje się nam wyhaczyć za 4,5 oiro! Massakra! Dopijamy piwko na zewnątrz i uderzamy do środka, gdzie gra już jakiś support. Na szczęście nie męczą za bardzo i po jakichś 20-30 minutach na scenie odległe niegdyś marzenie. Koncercik baaaardzo fajny, aczkolwiek jak dla mnie zagrali za mało starych utworów, a to na nich byłaby z pewnością największa zabawa. Te nowe sa jkies takie pozbawione tego "pankowego pazura", ale i tak miło się tego słuchało. No, może pomijając fakt, że parę razy zdarzyło mi się tam na stojąco zmrużyc oko (zmęczenie 1000 km drogą i niewyspanie po Prefabecie dawało o sobie znać:o) Co by jednak nie mówić to usłyszeć :"Misery is a butterfly" na żywca to zdecydowanie nie zapomniane przeżycie. Po koncercie zawijamy do auta, jeszcze tylko po piwku na sen i uderzamy w kimę w pobliskim krajobrazie. Ciepłe słoneczko budzi nas następnego dnia, w południe jakieś śniadanko i idziemy pozwiedzać centrum Bolonii. Podczas tej wędrówki mam okazję nareszcie wspiąć się na jedną z dwóch krzywych wież, skąd rozpościera się niesamowity widok:


Późnym popołudniem wracamy do auta i startujemy z powrotem nad Adriatyk. Tym razem pada na okolice Rimini, gdzie zostajemy na noc. Kimamy na plaży, a następnego dnia jedziemy zobaczyć to słynne Rimini. Niestety, miasto okazuje się przereklamowane(no może poza tym przepiękny łukiem:

 i tylko niepotrzebnie tracimy tam kilka godzin na wędrówki. Na całe szczęście, wpadam na pomysł odwiedzenia usytuowanej nieopodal najstarszej republiki na świecie czyli San Marino. I to był strzał w 10-kę! Pierwszy raz tam w życiu zawitałem i mam nadzieję, że nie ostatni :o)

Miasto totalnie miażdży swoim położeniem i architekturą. Usytuowane jest bowiem na samym szczycie wzgórza, kilkadziesiąt km od morza adriatyckiego, na którym widnieją ruiny  murów obronnych z XIII–XIV w. z trzema wieżami. Rzecz jasna odwiedziliśmy wszystkie trzy ;p. Widok wprost oszałamiający:

Jeszcze tylko zakup suwenirów z tutejszych sklepów(obsługiwanych nota bene przez Polaków) i ok. 19-ej ruszamy w stronę Florencji, gdzie gra dzisiaj fiński UNKIND, którego chciałem bardzo zobaczyć po tym jak usłyszałem ich ostatnią płytkę, która jest po prostu w pytkę:o) ok więc jest chwile po 19-ej i ruszamy z San Marino. I tu się zaczynają niezłe jaja, bowiem GPS, który mamy, prowadzi nas takimi drogami, że po prostu wymiękamy. Wąskie, górskie dróżki z zakrętami 180 stopni to norma. Czasem  pojawia się np. TIR z naprzeciwka, czy łosie tuż przy drodze, a czasem jedziemy międzyosiedlowymi jednokierunkowymi dróżkami, położonymi wyżej od San Marino(!)
Jest już nam wszystkim raczej nie do śmiechu, bowiem zawrócić na takiej drodze jest nie lada wyzwaniem, szczególnie w nocy i to na takiej wysokości. Zwłaszcza, że 150 km stąd gra dzisiaj UNKIND, więc brniemy dalej! Po jakichś 1,5 h drodze, w czasie której przejechaliśmy 15(!) km, zatrzymuję auto, znajdujemy na mapie najbliższą autostradę i ciśniemy nią aż do samej Florencji. Akurat cały czas jestem "za kółkiem", więc robię wszystko, co w mojej mocy, żeby zdążyć :o) Udaje nam się to bez problemów. Z racji tego, że już kiedyś to miejsce odwiedziłem i wiem jak tam dojechać, docieramy pod squat dosłownie minutę(!) przed tym jak zaczął grać UNKIND!!! Nieźle! Parkuję auto, rzucam gajwerowi kluczyki i wbijam czym prędzej na koncert Uff zdążyłem ;o). Sam gig zajebisty! Niestety jednak bez udziału tej mandolinki, co nadawała niesamowity klimacik na tym ostatnim ich nagraniu;o(. Ale i tak, pomimo tego, koncercik zajebsity! Warto było się tam tak spieszyć, żeby to przeżyć! Po nich na scenie THE HOLY MOUNTAIN i szczerze powiedziawszy po 1-2 kawałkach odpuszczam i daje sobie spokój. Na szczęście sa wewnątrz starzy jak i nowi znajomi, więc afterek najwyższy czas zacząć ;p Uff. co tam sie działo!!! Po prostu mega impreza i to do białego rana! Nazajutrz pobudka i w południe jedziemy pozwiedzać centrum Florencji.




Pół dnia łażenia to tu, to tam, zwiedzania tego i owego(niestety w stanie upojenia alko mało się pamięta:o) i wieczorkiem kimamy nad rzeczką nieopodal auta. Na drugi dzień pobudka z rana i dzisiaj ruszamy na Toskanię, a dokładnie w region Chianti, gdzie robią najlepsze winko we włoszech. Najpierw śniadanko w niesamowitym miasteczku o kształcie okręgu:

potem wizyta w najpiękniejszym zamku Chianti, połączona z degustacją tutejszego wina, a następnie wizyta w niesamowitej Sienie, miasteczku, które kolejny raz rozpierdala swoją architektura i położeniem:

Kręte, wąskie uliczki, prowadzące cały czas do góry, na końcu których znajdują się główna katedra (Duomo) i muzeum wraz z ogromna bramą, z której można podziwiać całą panoramę miasta. Rzecz jasna, że się tam od razu wspinam, skąd rozpościera się niesamowity krajobraz! W drodze powrotnej "zahaczam" jeszcze o muzeum, w którym straszą (nad)naturalnej wielkości posągi przedstawiające różnorakich bogów. Jeszcze tylko wątpliwe dość spotkanie małego, żywego skorpiona na ścianie muzeum(!) i uderzamy wraz z gajwerem na główny plac, gdzie czeka już na nas łukasz. Tam godzinny chilloucik z winkiem, serem i oliwkami:

i wieczorkiem jedziemy do "Manhattanu Średniowiecza", czyli San Gimignano, jedynego średniowiecznego miasteczka, w którym przetrwały do dziś wszystkie wieże. widok wprost oszałamiający. Parkujemy auto nieopodal(bowiem wnętrze miasta jest udostępnione tylko dla aut mieszkańców:o) i trafiamy akurat na jakiś koncert, na głównym dziedzińcu przed kościołem, więc jest wesoło. Chilloucik z winkiem podczas koncertu, później nocny spacerek po mieście i wracamy na nocleg (co niektórzy skłotuja nawet na tą noc jakąś chatkę w pobliżu:o). Pobudka z rana i jako, że nieskłotująca ekipa jeszcze sobie smacznie śpi na polu, postanawiam wrócić do miasta i zobaczyć je jeszcze raz za dnia:

i to była bardzo dobra decyzja, bowiem było o tej porze zupełnie puste i pozbawione turystów! To miasto jest po prostu niesamowite! W moim małym rankingu wszystkich, które do tej pory odwiedziłem, zajmuje drugie miejsce po San Mari(@)no. Całe otoczone wielkim murem z jedna tylko brama wjazdowo-wyjazdową, otwierana tylko dla mieszkanców. Coś po prostu niesamowitego! Godzinka spaceru po jego różnych przepięknych zakamarkach, lekki recycling tu i ówdzie i wracam do auta, gdzie już powstawali pozostali towarzysze wycieczki. Szybkie pakowanko, poźniej jakieś śniadanko




 i ruszamy dzis nad morze liguryjskie, dokładnie do Forte Dei Marmi, zwane w naszym slangu: Frutti Di Mare :o) Docieramy tam jakośpo południu, parkujemy auto nieopodal lasku i lecimy na plażę. Coś niesamowitego! Z jednej strony cieplutkie morze, a zdrugiej góry wyższe od Tatr:

Niestety, ale trafiamy akurat na wzburzone morze i czerwoną flagę ratownika, wobec czego po półgodzinnej próbie pływania zostajemy "wygwizdani" na brzeg:o) Pozostaje nam więc tylko leżenie i opalanie, niestety pogoda robi się coraz mniej ciekawa, wobec czego zawijamy się najpierw na przepyszna pizzę, a potem do miasteczka. W momencie, jak tylko startujemy, zaczyna padać deszcz, mamy więc pierwszy raz(oby i ostatni:o) okazję spędzić wieczór pod parasolami na głównym rynku miasteczka. Jak się niedługo potem okazuje, obok nas zaczyna się schodzić tutejsza młodzież i zaczyna się sobotnia impreza. My dopijamy swoje smaczne winka i lekko zrobieni idziemy spać na plażę. Na całe szczęście wkrótce deszcz ustaje, ale gajwer i tak znajduje dla nas klimatyczne miejscówki z zadaszeniem, gdzie ostatecznie kimamy. W niedzielę, z samego rana, postanawiam pożegnać się z moimi dotychczasowymi kompanami, bowiem oni zmierzają dalej na północ w stronę Szwajcarii, a ja "podążając za głosem serca", ruszam zupełnie w przeciwną stronę, na wschód włoch. Tak, wiec szybkie pakowanie, czułe pożegnanie i uderzam na stopa w stronę Florencji. Stoję tak na wylotówce z dobrych 6h i nic. Totalna massakra po prostu! Jedyne auto, które mi się zatrzymało jechało do Pizy, tj. 30 km stąd, więc odpuszczam. Ok. 17-ej wracam z powrotem na plażę, ale po chłopakach ani śladu. Na całe szczęście tym razem nie ma już ratowników, więc mogę sobie bez przeszkód popływać w bardzo miłym towarzystwie surferów i surferek, czemu oddaję się niezwłocznie ;o). Parę godzin później, gdy plaża jest już opustoszała, szukam jakiejś fajnej miejscówki na nocleg i kimam w zadaszeniu jakiejś restauracji. Następnego dnia śniadanko i zabieram się pociągiem do Florencji, gdzie spędzam pół dnia na jej ponownym(tym razem czeźwym:o) zwiedzaniu, a późnym wieczorkiem, ostatnim pociągiem do Bolonii. Docieram tam ok. północy i walę w kimę, w tym samym, znanym mi już dobrze, miejscu, co w zeszły tydzień:o) Następnego ranka powtórka z budzacym mnie słoneczkiem i ok. południa uderzam na spacer po centrum. Podczas niego znajduje niesamowity squat, umieszczony w samym środku uniwersytetu! Zapoznaję się z tutejszą ekipą i wieczorkiem idziemy razem najpierw na duże cowtorkowe street party na placu Verdiego, a później na mega imprezę do Wagu. Uff... ostrro było, nie powiem:o) Kimam u załogi na chacie, a następnego dnia czas na lekki rekonesans i wieczorkiem idę na wyjebany w kosmos koncert MELT BANANA! O tym gigu marzyłem, jak tylko tydzień wcześniej właśnie tu zobaczyłem ich plakat, że grają 22-ego w Bolonii. Tak, więc jest 22-gi, są oni, jestem ja i zaczyna się zajebisty wieczór. Najpierw przed gigiem zapoznaje bardzo fajną ekipę z ekwadorskiego El Karmaso, którzy pomagają mi w zakupie biletu(żeby go było można kupić trzeba było być posiadaczem jakiejś specjalnej karty klubowej, która kosztowała drugie tyle:o) i wchodzimy razem do środka. Na początek niesamowity, tutejszy, jednoosobowy projekt BOLOGNA VIOLENTA z kolesiem grającym mieszankę elektro/jazz/grind/crust/punk. Do tego co raz zmienia gitare na skrzypce i na odwrót, oraz wrzeszczy w niebogłosy:o) Zajebiste! Po nim po prostu wyjebany w kosmos koncert japończyków! Dwie dziołchy i dwóch kolesi robiących taką massakrę, że ja pierdolę! Stage dive od pierwszych minut i szalone pogo publiki dookoła kapeli, bowiem nie ustawili się oni na scenie, tylko na ziemii, pod niąi i to po jej przeciwnej stronie! Koncert mnie zmiazdżył okrutnie. Z pewnością jeden z trzech najlepszych tego roku! Coś po prostu niesamowitego! digital-powerviolencepunk as fuck! Do tego po nim podczas gadki z muzykantami, którzy okazali się bardzo fajnymi i otwartymi ludźmi, dowiaduje się, że jak przyjadę jutro na ich gig w Ljubljanie, to mam wjazd za free, więc satysfakcja ze wspólnie spędzonego wieczoru jest jeszcze większa! Po gigu zawijam na nocleg do nieodległej chatki poznanych wczoraj załogantów i nazajutrz atakuję na wschód. Najpierw 4 h bezskutecznego łapania stopa i jadę  ostatecznie pociągiem do Wenecji. Niestety tym razem numer ze ściemnianiem kanara nie przechodzi i jestem zmuszony kupić bilet(koleś zatrzymuje na stacji pociąg, zabiera mi dowód i takie tam excesy, więc raczej nie mam wyboru). Z kolei z Wenecji do Triestu udaje mi się przejechać za 2 oiro i wieczorkiem jestem już w tym ostatnim pięknym, włoskim mieście. Najsampierw atakuję na wypasioną pizzę, a następnie autobusem wyjeżdżam pod samą granicę. Tam atakuję z buta na druga strone i jestem już w Słowenii. Na pierwszym CPNie dowiaduję się, że wyjechałem nie do końca w dobrą stronę(czasami dobrze jest zabrać ze sobą mapę), ale po krótkich namowach zabieram się z pewnym włochem na tą właściwą. Stamtąd podjeżdżam 15 km z dwoma polakami w stronę Koziny i uderzam na pierwszy CPN, gdzie finalnie też kimam. Następnego ranka budzi mnie tam szkolna wycieczka, więc zabieram wkrótce swoje manele i maszeruję z buta do pobliskich kamieniołomów i jaskiń. Widok wprost oszałamiający! Później się dowiedziałem, że są to jedne z najsłynniejszych w Słowenii i akurat znalazły się na mojej drodze do Ilirskiej Bistricy, gdzie zmierzam dziś akurat na koncert DEATHRAID. Dwoma stopami około południa docieram do miasteczka, znajduję MKNŻ, klub w ktorym będzie dziś koncert i walę w kimę w parku obok. Pobudka ok. 16-17ej, zapoznaję tutejsza ekipę, jeszcze tylko mały rekonesans po okoli i czekamy na koncert. W międzyczasie w  kontenerach
pobliskiego supermarketu uskuteczniam jeszcze recycling, podczas którego znajduję 2kg ciastek, 30 batonów, musli, browar i uwaga! fajerwerki! ok. 19ej przyjeżdżają kapele, zaczyna się gromadzic coraz więcej ludzi, wśród których spotykam m.in. przyjaciół z tutejszego MELETE. Gadka-szmatka wspomagana tym i owym i po 22-ej startuje pierwszy zespół KOROMAĆ. Młoda załoga grająca coś na zderzeniu punka i metalu. Bardzo sympatycznie! Zagrali nawet cover DOOM, rzecz jasna "Police bastard" i to przy żywym wspomaganiu publiki. Jeszcze tylko odpalamy fajerwerki na zewnątrz i w środku zaczyna grać DEATHRAID - jak o sobie sami mówią - kapela powstała z popiołów STATE OF FEAR, DISRUPT i CONSUME. No i koncercik rakieta, a brzmienie żyleta!!! Chłopaki dali naprawdę znakomity secik! Po koncercie szalony after i nastepnego dnia, ok. południa, żegnam się z załogą i atakuję na Po jakiejś godzince stania(nota bene w lekkim deszczu) zatrzymuje się auto, z którego wysiada jakiś dzieciak i daje mi parasol(!) Niezła akcja naprawdę! Po raz pierwszy coś takiego mi się w życiu zdarzyło. Tak, więc stoję sobie dalej z parasolem, wkrótce przestaje padać i zatrzymuje mi się auto i to do samego Wiednia! W środku trójka hipisów, którzy zabierają mnie ze sobą do domu, gdzie ostatecznie też kimam. Następnego dnia żegnam się z nimi i atakuję na stopa do Bratysławy, gdzie zabieram się z jakimś turkiem, a nastepnie do samej Nitry, dokąd zawozi mnie baaaardzo sympatyczna i ładna słowaczka. Jedzie się nam ze soba bardzo miło, rozmawiamy o tym i owym i po 19-ej jesteśmy już w mieście. Oczywiście, jak zawsze, nie wiedziałem, gdzie mam wysiąść, ale po krótkim błądzeniu, rozstajemy się pod jakimś dużym centrum handlowym. Zegnam się, wchodzę do środka, a tam... ...wernisaż! wnet zapoznaję główną artystkę, rozmawiamy, pijemy winko i dowiaduję się, że koncert, na który zmierzam jest 500 m stąd. Samo życie! Wobec czego nie ma pośpiechu. Najpierw godzinka na wernisażu w towarzystwie artystek i artystów(załapałem się też do słowackiej TV), a potem zmierzam do klubu "Nova Pekaren", gdzie właśnie zaczyna grać pierwsza kapela, którą jest taki tutejszy melvinsovy hc/punk o nazwie SPROSTA OTAZKA. Nawet spoko się tego słuchało. Po nich znajomi z DIE HARDS i na sam koniec znowu przepiękny secik amerykanów z DEATHRAID! Przepięknie! Po koncercie zawijam spać do znajomego, który mieszka tuz nieopodal i z samego rana najpierw stopem do Rużemberoka, a stamtad już polskim TIRem do samego Krakowa. W chacie jestem jakoś po 15-ej. Wyjazd udany zajebiście! Oby takich więcej!!!

"Kwietniowa wyprawa do Anglii (Ashford, Hastings, Brighton, Bristol, London)"

O kolejnym, kwietniowym, koncercie F.O.E., tym razem w ich rodzinnym mieście - Brighton, dowiedziałem się do samego zespołu za pośrednictwem wszechobecnego internetu, a dokładniej lansiarskiego majspejsa. Czyli jakby nie patrzeć, można tez pozytywnie skorzystać z tego co serwuje nam postęp technologiczny. Było to jakoś na przełomie 2008/2009 i już od tamtej pory doskonale wiedziałem, że zrobię wszystko, co w zasięgu moich możliwości, ażeby w tym niecodziennym wydarzeniu dość czynnie uczestniczyć. Tak, więc jest 20-ty kwietnia 2009 roku jakoś parę minut po ósmej rano, a ja pełen nadziei i wiary w siebie staję na wylotówce na A-4. Dosłownie 10 minut później łapię starszego biznesmena w „wypaśnym mercu”, który podwozi mnie na bramki autostrady pod Jaworznem, skąd po kolejnych 5-10 zabiera mnie pracownik firmy remontującej tą trasę, więc mam okazję dowiedzieć się od niego tego i owego nt. stanu polskich dróg i ich remontów. Jedzie akurat dzisiaj do samego wrocka, więc się zajebiście składa! Jakoś chwilę po 11-ej jesteśmy na Bielanach, gdzie się rozstajemy, a ja zmierzam do pobliskiego centrum handlowego na ostatnie zakupy. Godzinkę później podbijam na CPN, gdzie dosłownie po chwili zagaduję pierwszego napotkanego laweciarza. Okazuje się, że jedzie aż do Belgii, więc od słowa do słowa i chwilkę później jedziemy już razem w stronę niemieckiej granicy. Po drodze jeszcze mała rozkmina, czy jechać na Olszynę, czy raczej na Zgorzelec, ostatecznie jednak staje na tej drugiej opcji i dokładnie 15.20 jesteśmy już w dojczlandzie. Tam jakość dróg o wiele lepsza, więc wiadomo, że podróż upływa znacznie szybciej i tak po 2-3 h jesteśmy pod Chemnitz, gdzie zatrzymujemy się na mały postój. Pól godzinki przerwy i ruszamy dalej na Frankfurt. Kolejne pięć godzin trasy upływa nam na różnych rozmowach i jakoś po 22-ej jesteśmy pod Dortmundem. Z racji tego, że nie ma już w tamtych okolicach dużych tankszteli, nocujemy na małym, przyleśnym parkingu. Pobudka nazajutrz ok. 3-ej rano, jakaś kawka i ruszamy na Aachen, gdzie całkiem niedaleko przebiega granica między Niemcami, a Belgią. Jesteśmy tam ok. 8-ej nad ranem (czyli jak nietrudno policzyć dokładnie doba czasu podróży z krakowa) i żegnam się z kierowcą, gdyż on dalej leci na południe Belgii, a ja zmierzam na pólnocny zachód. Jeszcze tylko szybka wizyta w tutejszej toalecie, jakieś śniadanko i w dalsza drogę zabieram się z młodym, polskim kierowcą TIRa, który jedzie niedaleko Liege. Po drodze, z racji tego, że jest całkiem niedaleko, zbaczamy lekko z drogi w celu zakupu tego i owego w holenderskim Maastricht i ok. 13-ej ruszamy z powrotem do belgii. Tam „łapią” nas niesamowite korki i dopiero jakoś po 18-ej jesteśmy na stacji pod Liege, gdzie się ostatecznie rozstajemy. Później czas na obiado-kolację i godzinkę później łapie młodego francuza, który podwozi mnie na następną stację, jakieś 30 km od Lille jesteśmy tam jakoś po 20-ej i po czterech godzinach bezskutecznych prób łapania, kimam w TIRze u pewnego miłego, dopiero co poznanego Słowaka. Pobudka przed 6-tą rano, gdyż miałem wcześniej „ugadanego” pewnego Litwina i to do samej Anglii, więc idę go szukać. Nie wiem czy to ja zaspałem, czy to on wcześniej ruszył, w każdym razie po litwinie ani śladu, ale za to po chwili zagaduję pewnego, młodszego jak się później okazało, ode mnie słoweńca, który zabiera mnie do samej Anglii. Jeszcze tylko zamiana naczep i dokładnie chwilę po 7-ej rano startujemy w stronę francuskiego Calais. Dwie godziny później tam docieramy, po drodze jeszcze małe problemy z celnikami i dokładnie 9.34 jedziemy przez Eurotunel pociągiem do Anglii. Podczas podróży mam pierwszy raz w życiu okazję spróbować prawdziwego brytyjskiego śniadania i niecałą godzinkę później(czyli znów po 9-ej rano, bowiem w Anglii przesuwamy czas w tył) jesteśmy już na wyspie. Ogólnie cała podróż przebiega nam w zajebistej atmosferze, gdyż kierowca okazuje się bardzo otwartym i tolerancyjnym człowiekiem i półtorej godziny później rozstajemy się na małej stacyjce pod Leeds. Z racji tego, że całkiem niedaleko jest jakiś słynny zamek, swoje kroki kieruje najpierw właśnie tam Na miejscu okazuje się, że dzisiaj zaczyna się tu parada policyjnych psów i zjechało na nią mnóstwo ludzi. Wobec tego, jak i też z racji dość drogiego biletu, daruję sobie zwiedzanie zamku i zmierzam na pobliską stację kolejową. Podjeżdżam pociągiem do najbliższego miasta, którym jest Ashford i po małym jego rekonesansie ruszam na wylot w stronę Rye. Tam staję na stopa i po jakichś 10-ciu minutach na moich oczach z dość dużą prędkością wypada z ronda i kompletnie rozbija swe auto młody anglik(!) Uff... Pomagam mu lekko zsunąć auto, tak, żeby nie blokowało drogi, niestety we dwóch jest bardzo ciężko, a reszta kierowców ma to kompletnie w dupie. Wobec tego zabieram swoje manele i idę dalej. Najpierw do najbliższego centrum handlowego, gdzie na tekturze od sedesu(!) robię sobie kartkę RYE, HASTINGS, LEWES, a później już na wylotówkę, skąd dosłownie po pięciu minutach zabiera mnie do Hastings młody student. Mało tego, że do samego Hastings, to jeszcze jedziemy tak przepięknymi rejonami, że po prostu wymiękam! Kręte i naprawdę wąskie jednokierunkowe uliczki w górę i w dół, zupełnie jak na trasach rajdowych, prowadzące głębokimi tunelami przez tutejsze pola. Całkiem niedaleko mijamy posesję niejakiego Paul McCartney'a :), gdzie prowadzi swoje studio nagrań i ok. 18-ej jesteśmy już w Hastings. Ufff droga wprost niesamowita, a jak się później okazało, to był to dopiero początek przygód. Tak, więc wysiadam w Hastings i idę sobie drogą, którą polecił mi „mój przewodnik” przed chwilą. Idę tak z 10 minut, pomiędzy domkami, po czym dochodzę do wi8elkiego parku, który jak się później okazuje, kończy się skałami i dwoma klifami, z którego rozpościera się oszałamiający wprost widok na morze i plażę poniżej! Ja pierdolę! Ten widok mnie po prostu konkretnie r-o-z-p-i-e-r-d-o-l-i-ł! Siedzę se tak z zimnym browarkiem na najwyższym klifie w mieście(ten w Gdyni może się przy tym schować :o) a pode mną skały, jaskinie, tutejszy zamek i całe centrum miasteczka wraz z muzeum rybołówstwa, plażą, polem do mini-golfa i nie wiem czym tam jeszcze. Do tego wszystkiego zachód słońca nad morzem , przyjemny letni wiaterek wokół. No po prostu jest zaaajebiście! W momencie jak dopijam powoli browara, schodzę pozwiedzać dolną część miasta, która rozpierdala po raz kolejny, tym razem z bliska. Ufff... niesamowite, wąziutkie przejścia między totalnie odjechanymi kamienicami, z których w ogóle jedna żółta jest w kształcie sera i nazywa się nie inaczej jak „Piece of cheese” właśnie, wyjebana w kosmos plaża(szkoda tylko,że kamienista), pole do mini-golfa, wielkości małego parku, do tego parę otwartych knajpek na nabrzeżu wszystko to tworzy tak niesamowitą atmosferę, że aż nie chce się tego zajebistego miasteczka opuszczać! Do tego niesamowite jaskinie i skalne wzgórza, na których siedziałem wcześniej, ciągnące się aż do samego końca plaży. Ufff... No po prostu miazga!!! .Ale trzeba ruszać dalej, jest jeszcze przede mną tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia :o) tak, więc godzinka spaceru plażą i jakoś wieczorkiem zmierzam na wylot w stronę Lewes. Idę tak i idę, a tu cały czas jakieś niekończące się remonty na drodze,a po obydwu stronach domki, więc z miejscówką na stopa raczej trudno. Finalnie dochodzę do następnego miasteczka, którym jest Bexhill, gdzie zostaję w ogóle na nocleg. Pobudka następnego dnia ok. 6-ej rano i idę na wylotówkę. Po drodze jeszcze mała wycieczka po miasteczku, połączona z lekkim błądzeniem i godzinkę później jestem już na właściwej drodze. Dosłownie pięć minut stania i łapię ciężarówkę i to do samego Brighton! Po prostu zajebiście! Jakieś półtorej godzinki później jestem już na wjeździe do Brighton, skąd na nogach podbijam do centrum. Najpierw zwiedzanie plaży i jej okolicy,a jakoś w okolicach południa idę do Cowley-Club, gdzie zapoznaję tutejszą załogę oraz zostawiam u nich swój mandżur. Wiadomo, że bez ciężaru na plechach, o wiele lepiej się zwiedza:) po ciepłej i bardzo apetycznej zupce zmierzam na explorację kolejnych partii miasta. Zaczynam od okolic Crematorium, gdzie nieopodal wspinam się na najwyższy punkt w mieście . Stamtąd podziwiam zapierające dech w piersi widoki całego miasta, łącznie z plażą i morzem., po czym wolnym kroczkiem, działkami schodzę w dół na samą plażę. Tam mały odpoczynek przy kojącym ucho szumie morskich fal, jeszcze tylko mała wizyta na pobliskich uliczkach NORTH-LAINE i chwilę po 20-ej jestem z powrotem w Cowley-Club'ie. Tam czas na wieczorny posiłek, podczas którego zapoznaję bardzo sympatyczną dziewczynę Abi, która z kolei organizuje mi nocleg na jednym z tutejszych squatów. Wieczorkiem brzegiem plaży docieramy rowerami na skłocik, gdzie zapoznaję tutejszych mieszkańców i ok. północy walę w kimę. Pobudka następnego dnia w południe, coś na ząb i dę zwiedzać dalej. Najpierw słynny Pavilon i tutejsze muzeum, w którym w ogóle trafiam na ciekawą wystawę imidżu (naprawdę dość śmieszna rzecz zobaczyć w muzeum ubrania gotek, punków, skate'ów i rockersów :o), później słynne LANES, czyli okolica bogata w bardzo wąziutkie i kręte uliczki, otoczone niesamowitymi kamienicami, następnie czas na kąpiel w morzu w towarzystwie czterech atrakcyjnych dziewczyn :o) i na sam koniec zmierzam zobaczyć ciut odległe stąd Old-City, które też robi wrażenie i to konkretne! ok. 18/19-ej wracam raz jeszcze połazić po LANES, później spacer po NORTH-LAINE i ok. 20-ej jestem pod klubem. Pół godzinki interesującej dość rozmowy z Alexem i jako pierwszy koncert zaczyna hardcorowy crust z Holandii na dwa różnopłciowe SANDCREEK MASSACRE. Bardzo sympatycznie. Po nich niemiecki ALPINIST, kapela, którą się jarałem już wcześniej z nagrań. I też dosyć przyzwoity występ. No i na sam koniec niesamowity wprost występ tutejszego FALL OF EFRAFA. W końcu nadeszła chwila na którą czekałem dokładnie ponad rok, dokładnie od ich zeszłorocznego gigu w Kiel! O fuck! Materiał jaki zagrali rozjebał mnie po całości! Zresztą jak zawsze :o). Dwa kawałki z „Elil”, trzy z „Owsla”, oraz dwa zupełnie nowe utwory, które znajdą się dopiero na ich ostatniej płycie „Inle”, która ma trwać ponad 80 minut(!) wprowadziły w tak niepowtarzalny klimat, że aż ciężko było uwierzyć, że właśnie minęły dwie godziny koncertu. Ufff... do tego dosyć żywa zabawa publiki, trochę ciasny, klimatyczny klub i wszystko brzmiało tak jak dokładnie powinno. Po prostu niesamowity koncert! Ja pierdolę, z całą pewnością warto było się tam tłuc te 3 doby stopem, żeby tego doświadczyć! Coś niesamowitego po prostu! Uff...Do tego po koncercie zapoznaję bardzo miłą dziewczynę Evie, która przygarnia mnie do siebie na noc. Tak, więc zarówno wieczór, jak i noc pełen wrażeń :o). Jeszce tylko romantyczny spacer plażą, połączony z niezłą najebką, wspólna noc i następnego dnia około południa startujemy razem z Evie na stopa na koncert DIVISIONS RUIN do Bristolu. Na ten pomysł wpadliśmy rzecz jasna poprzedniej nocy, ale obiecaliśmy sobie, że jak wytrzeźwiejemy, to i tak tam pojedziemy :o). Tak, więc jest jakoś po 14-ej, jesteśmy na wylotówce i dosłownie po 10-15 minutach zatrzymuje nam się ciężarówką i to do samego Bristolu(!). Mało tego, że do Bristolu, to jeszcze kierowca „wyrzuca” nas jakieś 50 m od klubu, gdzie jest dzisiaj koncert! Żyć nie umierać :o). W „The Junction”, bo tak się nazywa ów klub jesteśmy ok. 18-ej, zostawiam tam plecak i idziemy z Evie na miasto coś oszamać. Godzinka, dwie zwiedzania okolicznych rejonów i po 20-ej wracamy do klubu, gdzie o 20.30 dokładnie zaczyna grać lokalny anarchocrust JESUS BRUISER. Bardzo ciekawy występ. Po nich ALPINIST i dzisiaj zabrzmieli naprawdę rewelacyjnie! Naprawdę wyjebany koncert i do tego okazali się bardzo miłymi ludźmi, więc wiadomo, punk as fuck! Podczas ich występu, poznaję przy barze swojego starego znajomego Jamesa, który jak się w ogóle okazało gra w DIVISIONS RUIN. No, więc humory od razu ulegają poprawie i za chwilę zaczyna grać D.R. Zajebiście było w końcu zobaczyć tą kapelkę na żywo! Ciemny, melodyjny, zmetalizowany hc/cruścik wprawił nas w bardzo pozytywny nastrój, do tego ekipa zaproponowała nam nocleg, oraz wspólną podróż nazajutrz do Londynu, więc wszystko tip-top :o). Jeszcze na sam koniec zwariowany dość występ holendrów z S.C.M., pożegnanie z pozostałymi kapelami i jedziemy na nocleg do rodzinnego domu drugiego gitarzysty D.R. Przed snem jeszcze szalone afterparty w pobliskim garżo-warsztacie i ok. 3-ej nad ranem czas spać. Następnego dnia pobudka w południe, orzeźwiający prysznic, coś na ząb i ruszamy do Londynu. Odległość jest dosyć spora, więc po jakichś 4-5h jesteśmy na miejscu. Najpierw wizyta w Pogo-Cafe coś oszamać, sprawdzić neta i takie tam, a później pod klub, gdzie dokładnie o 20.30 zaczyna grać pierwszy band, któym jest drugi projekt perkusisty D.R. O nazwie DROPPIN' BOMBS. Bardzo miły dla ucha brudny punkrock z crustowatymi naleciałościami i jako drugi na scenie tutejszy ARMED RESPONSE UNIT, w którym na wokalu udzielał się w ogóle organizator dzisiejszego koncertu. Bardzo ciekawy, połamany anarchocrustpunk z dużą dozą luzu i humoru przede wszystkim. Po nich również tutejsze BEGGINNIG OF THE END, w którym udziela się część polskich punx i na sam koniec rewelacyjny wprost występ DIVISIONS RUIN. Po prostu mega pozytywny koncert! Szalone pogo, stage-dive'y, dzika, ale jednocześnie bezpieczna zabawa i niesamowita energia! Uff.. Jedyna kapela, która bisowała podczas tego wieczoru i był to naprawdę wyjebany w kosmos koncert! Coś niesamowitego! Po prostu kolejny niezapomniany wieczór! No, ale wszystko, co piękne szybko się kończy i ok. północy żegnam się z tą zajebistą ekipą, gdyż dokładnie za 6 h mam samolot powrotny do Krakowa. Tak, więc niekończące się uściski i pożegnania ze wszystkimi starymi i nowymi znajomym i jakoś po północy ruszam wraz z poznaną tu przed chwilą dwójką polish bikepunx (tu gorrące pozdrowionka i podziękowania za pomoc w dotarciu dla Siaśka i Moni) w stronę Liverpoool St., skąd mam autobus na lotnisko. Ponadgodzinna droga w bardzo miłym towarzystwie, gdzie w jej połowie żegnam Monię i Siaśka i jakoś chwile po drugiej jestem na miejscu. Tam godzinka w towarzystwie dopiero co poznanych włochów i jakoś ok. 3-ej startujemy na lotnisko. Godzinkę później jesteśmy na Stansted Airport, jeszcze tylko szalone załatwianie po pijanemu biletu (czytaj: sępienie na niego, bo rzecz jasna wszystko przebalowałem wcześniej na gigi :o) i dosłownie w ostatniej chwili wskakuję do samolotu(!) Uff... udało się! Bez kitu, tylko jak wsiadłem do samolotu, drzwi się zamknęły i minutę później wystartował! Co prawda, w drodze do niego, na lotnisku, zostawiłem cały swój bagaż, ale bardziej zależało mi na tym locie niż na bagażu :o) Dwie godzinki później jestem już z powrotem w krakowie. Ufff. Co za szalona podróż! Oby takich więcej!!!
 W tym miejscu składam gorrrące podziękowania dla wszystkich ludzi, którzy pomogli mi w jakikolwiek sposób podczas tej szalonej podróży

THEMA 11 / FAZED (26.07.2004 Hradec Kralove)

Po trzech dniach totalnego szaleństwa na Fluff fescie wracając do polandu wstąpiłem po drodze do „rodzinnego" miasta  Themy 11 na wspaniały koncercik. Info na jego temat „zdobyłem" w ostatnich godzinach niedzielnej libacji od  jednego z grajków, o czym rzecz jasna szybko zapomniałem ;) Całe szczęście, że zapisał mi je na ręku. Tak, więc obudziwszy się rankiem w poniedziałek z dość potężnym bólem głowy ;) chcąc nie chcąc zauważyłem na swoim ręku kilka magicznych słów (mianowicie były to: INTERSPAR, Tesla,, HK, T11+ Fazed) i zacząłem się zastanawiać co oznaczają hyhy. Po jakimś czasie w końcu doszedłem, że THEMA 11 razem z FAZED gra dzisiaj  w Hradec Kralove. No i zajebiście się ucieszyłem, bo po pierwsze: szukałem jakiegoś fajnego gigu w czechach po drodze do polski dwa: że zobaczę na żywo Fazed - niemiecki zespół, który mnie nawet zainteresował muzycznie z mp3, po trzecie: że zobaczę rozpierdalaczy czyli Thema Eleven po raz kolejny na żywo! I opłacało się na prawdę! Tak, więc ruszyłem twardo stopikiem z Plzeń przez Pragę do HK. W miasteczku byłem około 17-ej, więc miałem jakoś ponad godzinkę na znalezienie miejscówki.  Z tym szukaniem były niezłe jaja, troszkę się pokręciłem po mieście, aż w koncu jakoś trafilem pod Interspar. Okazało sie, że jest to jakiś duży hipermarket czy cóś, a na przeciwko niego stoi duży nie do końca opuszczony budynek fabryczny „Tesla". Chociaż cały czas spodziewałem się pubu to jednak coś mi podpowiadało, że gig odbędzie się właśnie tam. I faktycznie odbył się TAM - dokładnie na trzecim(!) piętrze dużego budynku postfabrycznego, produkującego prawdopodobnie niegdyś sprzęt elektroniczny. Tak, więc wjeżdżamy z jednym z mieszkańców towarową windą na III piętro z zawrotną ;) szybkością (bez kitu I piętro na 3-4 minuty;)  . Otwieramy drzwi i oczom nie wierzę! Perwsze co się rzuca w oczy to długi hol oświetlony światełkami, na końcu którego znajduje się scena. Dookoła holu po obu stronach mnóstwo pokoików, w których mieszkaj-- ludzie. Kuchnia, kible, łazienki, bieżąca woda prąd wszystko jest! Jak się później okazało wszystko jest tylko za pieniądze. Nie jest to bowiem squat, tylko coś w rodzaju „hotelu" za który mieszkańcy płacą, jak to ładnie określił jeden z nich, szefowi, coś w rodzaju ichniejszego „młodzieżowego domu kultury" , w którym „próbują" prawie wszystkie kapele grające w HK. No ale nie o tym miało być. Tak, więc koncert zaczynają grajki z T11  około 20-ej (a może i później). Swoją drogą to bardzo rzadka rzecz zobaczyć taaaki zespól w roli supportu (hehe). Pierwsza połowa występu to materiał z najnowszej płyty „Choose your beast" zagrana jak zwykle w rozpierdalający (przynajmniej mnie) sposób, mnóstwo energii na scenie, brzmienie dosłownie z-a-b-i-j-a, mroczny ciężar „spływający" z głośników  wgniata w ziemię konkretnie! Chwila spokojnego, kołyszącego emo aby zaraz rozpierdolić ciężarem powodującym „ciarki na plecach". I ten depresyjny, smutny, rozwrzeszczany czasem wokal wywołujący to samo uczucie! Perkusista wymiatający takie rzeczy, że słów brakuje i całość okraszona mrocznym dźwiękiem wychodzącym z trzech(!) gitar, wspieranych dość potężnym basem! Jak dla mnie R-E-W-E-L-A-C-J-A!!!, po porstu R-E-W-E-L-A-C-J-A!!!, ale to była dopiero połowa koncertu, bo to co zaprezentowali chłopaki w drugiej  połowie po prostu rozjebało mnie na wszystkie strony świata. Kto widział na fluffie ich bis wie o czym mówię. Tak więc po tym przepięknym solidnym deperesyjnym emo ni stąd ni zowąd na scenę  wchodzi jakiś koleś i rozstawia swoją drugą perkusję. No i teraz się dopiero zaczęło! Totalnie popierdolony scream noise power violence crust na dwie(!) perkusje bas i trzy (a czasem i cztery;) gitary. Chłopaki wyglądają jak w amoku biegają po scenie przewracają się na siebie rzucają gitarami wokalista dusi się kablem od mikrofonu. Po prostu totalny szał szał i jescze raz szał. Marek-gitarzysta oddaje swoją gitarę komuś z publiki co chwilę podpina swoją drugą gitarę, pozrywane struny, drugi gitarmen tworzy niesamowity noise przez granie gitarą(!) na podłodze czy perkusji, wokalista-mikrofonem, co chwila ktoś rzuca gitarą w stronę perkusisty, ten biedny, ucieka próbuje wstać zza niej nie przestawając grać. Aż wszystko w końcu kończy się po kilkudziesięciu minutach totalnym noisem sprzęaniem gitar i nieoczekiwaną metalową(?) solówką, zagraną przez jednego gościa z publiki. Wreszcie po kilku minutach Koniec-cisza spokój i ten nieustający pisk w uszach. Chociaż nie jestem zwolennikiem rzucania gitarami i tego typu akcjami to był to zdecydowanie najlepszy koncert Thema Eleven jaki widziałem na żywo! Mistrzostwo! Uff!
Chwila przerwy i na scenie instaluje się załoga z Niemiec. Wewnętrzne kłopoty z samym sobą czyli w ichniejszym języku Fazed. Bardzo sympatyczna ekipa od razu ich polubiłem, zresztą wydaje mi się, że działało to w obydwie strony. Bardzo miłym akcentem było przygotowanie przez ich basistę przed koncertem jedzonka dla organizatorów (sam skosztowałem i przyznaję, że było mega-zajebiste! Zresztą po całym dniu podróży stopem i jedzeniu serków, pomazanek i itp.zajebiście było zjeść- coś w końcu  smacznego naprawdę smacznego;) No ale dość już tego! Tak, więc na scenie Fazed – zróżnicowany, bardzo smpatyczny emocjonalny crustcore na dwa żeńskie wokale. Słuchało się ich naprawdę sympatycznie. Dwie wokalistki raz przekrzykujące się nawzajem, innym razem melodyjnie śpiewające razem. Muzycznie strasznie zróżnicowana ekipa. Raz grająca melodyjną melanholię, a zaraz ostrego cruścika porywającego do zabawy. Prawdopodbnie wszystkie utwory w ich ojczystym języku, ale na szczęście zespół  postarał się o english translations i rozdawał je publice podczas koncertu. Generalnie rzecz biorąc sympatyczni ludzie grający sympatyczną muzykę- ;). No i koniec! Jeszcze tylko parę miłych chwil przy akompaniamencie dźwięków akustycznej gitary i  bębnów i pora spać, bo jutro rano trzeba wstać;)
!Mar!@n!

"Travellpunx majooowka"

TRAVELLPUNX MAJÓWKA (28.04.2007 – 8.05.2007)

Jako, ze dlugi, majowy weekend jest coroczna okazja na bardzo mile spedzenie czasu i relax, a to ze travellpunki relaxuja sie w ciut inny sposób niz wiekszosc wiadomo nie od dzis J, dnia 28-ego kwietnia ruszam twardo w dziesieciodniowa traske polaczona z niesamowitymi koncertami po drodze.
 
SOBOTA - 28.04

 W sobote, ok. 6-ej rano dzieki uprzejmosci Misków ruszamy razem z ta niesamowita „swiezo upieczona" rodzinka (Iwona, Blanka i Mariuszem) z grodu kraka w kierunku pólnocno-wschodnim. Tak sie akurat „przypadkowo" i szczesliwie zlozylo, ze drogi naszych podrózy sie czesciowo ze soba pokrywaly, (ja jechalem tego dnia akurat do Bialobrzegów za Lublinem, a Miski do Krasnegostawu) wobec tego, do momentu ich rozstania, podrózowalismy razem. Moment ten akurat wypadl calkiem niedaleko Krasnika. Tam nastepuje pozegnanie, jeszcze tylko dosc komiczna jazda z otwartym bagaznikiem i lapie dalej stopa w strone LBN. Po jakichs 10 minutach zatrzymuje mi sie bardzo mila pani jadaca z Krasnika, która zawozi mnie pod sama Politechnike Lubelska. Wysiadam i najpierw ide tam cos oszamac. Pózniej draluje na nogach do PKS-u, skad podjezdzam „zólciakiem" na wylotówke. Tam ok. 20 minut stania z kartka „Kock" i zatrzymuje mi sie wypasne BMW, którym to zabieram sie prawie do samego celu mej podrózy. Prawie, gdyz cel umiejscowiony jest na wiosce, z dala od miasta, wobec czego reszte drogi pokonuje z buta. Mam przez to niepowtarzalna okazje pozwiedzac ta dosc niesamowita okolice, bogata w jeziora i zalewy. Po prostu jest tam pieknie! Po jakiejs godzince spacerku i lekkiego bladzenia po okolicy, docieram w koncu do posiadlosci, gdzie ma sie odbyc dzisiaj druga edycja „O'KROVY Fest", imprezy organizowanej corocznie ku pamieci zmarlej tragicznie Szczypki - zony jednego z organizatorów. W momencie jak wchodze na miejsce spotykam Kanie i reszte znajomków z okololubelskiej sceny. Gadka-szmatka, cos na zab, „królowa polski" do reki J i caly fest zaczyna PERU - band zlozony m.in. z organizatorów tego festu. Dosyc przyjemny dla ucha noisowaty emorock, po nich lubartowski hc/punk EL CHUPACABRA, a pózniej dwie chelmsko/lubelskie zalogi, na które sie tam glównie wybralem: grindpunkowy TARABAN i powertrashowe TB&TB. Obie zagraly zajebiste sety, na których mozna bylo sie calkiem porzadnie wyszalec! Niedlugo te dwie bandy ruszaja w ponadtygodniowa traske po kraju, wiec radze byc czujnym i ich obadac na zywca, bo naprawde wartoJ. Na sam koniec festu zagral jeszcze rockin' hc KNIFE IN THE LEG, ale z racji dosc póznej pory, jak i pewnych srodków przed J, za bardzo ich wystepu nie pamietam. Momentu, w którym odpadlem równiez J. Jednym slowem DobraBibaJ.

NIEDZIELA – 29.04

Drugiego dnia pobudka na dosc ostrym kacu, i po poludniu ruszamy stopem wraz z poznana wczoraj zaloga do wawki na pozegnalny set APRIL'a. Tak, w ogóle z racji tego, ze jest niedziela i ciezko by bylo w cztery osoby cos stamtad zlapac, dzielimy sie na dwie pary. Z poczatku idzie nam dosyc ciezko, ale po jakims czasie lapiemy w koncu jakies auto, które podwozi nas jakies 30 km dalej. Ta druga para za to zlapala autko dla nas wszystkich i to do samej stolicyJ. Co prawda, kosztowalo nas to az dychacza, ale i tak brawa dla nichJ. Tak, wiec jestesmy wszyscy razem ok. 15-16  w jakims centrum handlowym we wszawie. Najpierw zajebista kapusta z grzybami polaczona z promocja przepysznej herbaty (mniam...), a pózniej zawijamy do mieszkania Doroty. Tam chwila relaxu, polaczona z  wypasionym obiadkiem i orzezwiajacym prysznicem i zawijamy na powisle. Najpierw zostawic rzeczy, a pózniej pod klub. A pod klubem ludzi od zajebania, bowiem pozjezdzaly sie tam ekipy z calej polski i nie tylko. Wcale sie im nie dziwie, bowiem taka okazja zdarza sie tylko raz w zyciu. Tak, wiec znajomych w chuj i ciut ciut. Z kazdym wypada zamienic slówko i koncert pierwszej kapeli, która byl holenderski JESUS CROST umyka niespostrzezenie. Druga juz uchwycilem, a bylo nia nasze OREIRO. Koncercik nawet spoko. Oprócz starego, dobrego „In The Name Of God" zagrali praktycznie same nowe kawalki, które poszly bardziej w metal. Troche szkoda, bo jednak starsze dokonania tej grupy mi sie bardziej podobaja. Po nich, w samym srodku tego swieta legenda holenderskiego trash/violence MIHOEN! Ta zaloga napierdala juz od ladnych dziesieciu lat, co bardzo dobrze dalo sie odczuc podczas wystepu. Po prostu zajebisty koncercik. Nastepnie na scenie czestochowski REGRES, których sobie odpuszczam (kiedys jednak trzeba uzupelnic plyny, pogadac i zrelaxowac sily przed tym niesamowitym przedstawieniem)! Jako ostatni APRIL - kapela, która istniala zaledwie trzy lata, a zyskala sobie tak duze grono zwolenników, ze trudno bylo ich tam wszystkich w tym dosyc malym klubie pomiescic. Do tego calkiem niepowazny typ za konsoleta naglasniajaca, wobec czego wokalu brak. Ale pomimo tego po jakims czasie kapela startuje, a za wokalistów robi cala publika zgromadzona na sali. O ja pierdole co za klimat! Dookola wszyscy spiewaja i w miare mozliwosci tancza. Ogólnie klimat niesamowity! Zdecydowanie byl to niepowtarzalny koncert! Po prostu piekny pogrzeb zajebistej kapeli i jedna z piekniejszych chwil w zyciuJ. R-E-S-P-E-C-T-! Po koncercie, jeszcze krótka pogadanka z grajkami i zawijam z ekipa, z która tu dzis przyjechalem na chate na noc. Tam krótki afterek, podczas którego zapoznaje pewna pania i walimy w kime.

PONIEDZIALEK - 30.04

Na drugi dzien pobudka, zegnam sie z ekipa i atakuje dzis do Lodzi. Najpierw jakies sniadanko na powietrzu, krótki spacerek po warszawskiej starówce i atakuje na wylot.
Tam lekka porazka, wiadomo warszawa to przejebane miasto, nie tylko na stopaJ i po jakichs 4-5 godzin podbijam w koncu na pierwsza lepsza stacje i zagaduje kolesia, co by mnie do Lowicza podrzucil. Udaje sie bez problemów i po jakiejs godzince nasze drogi sie rozchodza. Ja odbijam na Lódz, a ów kolo wali na Poznan. W momencie jak przechodze na druga strone, spotykam sympatyczna parke starszych ode mnie travellersów z psami. Krótka rozmowa i okazuje sie, ze niezle sie minelismy. Otóz oni wysiedli doslownie pól minuty temu z auta jadacego do samej Lodzi, a sami jechali na PoznanJ. No trudno. Czasem i tak bywa, zycie... no wiec zegnamy sie nawzajem, staje i po pieciu minutach zatrzymuje mi sie TIR, który zabiera mnie do zjazdu na autostrade. W srodku bardzo sympatyczny kierowca ze swoim piecioletnim synkiem. Ogólnie klimat niezly! Wysiadam niedaleko autostrady i po jakims czasie siedze juz w aucie pani doktor, którym dojezdzam do centrum Lodzi. Za bardzo nie wiem, gdzie wysiasc, bo nie wiem tez gdzie dzisiaj jest koncert (ot po prostu zapomnialem sobie wczesniej sprawdzic;), ale postanawiam poszukac jakiegos info w centrum. „Przypadkiem" trafiam na mala uloteczke i juz wiem. Podjezdzam tramwajem do politechniki i po paru minutach spacerku jestem w klubie. Heh cale zycie w stresieJ W momencie jak wchodze zaczyna grac pierwsza kapela. Bodajze wloski JUDITH THE FIRST. Spoko! Po nich MIHOEN! Uff... zdazylem! Dzisiaj mam okazje zobaczyc ich sobie juz na spokojnie i daja naprawde genialny koncert. Do tego poznaje blizej zaloge i okazuja sie calkiem kumatymi ludzmi. Po nich dwuosobowy powercrustviolence JESUS CROST i byl to bardzo dobry koncert. Najpierw dlugie klimatyczne intro, a pózniej bezlitosny napierdol, bez wytchnienia. Do tego perkusista miedzy kawalkami nawijal krzyczac przez megafon(!) o czym sa kawalki. Klimat konkretny! Jako ostatnia wloska DISSONANZA, która zapodala korzenny hardcore rodem z lat 80-tych. Na gigu spotykam tez sporo znajomych i finalnie u jednego z nich kimam.

WTOREK - 1.05

Nastepnego dnia dosc wczesnie zegnam sie, gdyz zmierzam dzis dosyc daleko, a mianowicie na Litwe, an koncert trzech polskich kapel. Najpierw, doslownie po pieciu minutach lapie Tira, którym zabieram sie na rondo pod Sochaczewem. Tam doslownie w jednej chwili przesiadam sie do kolejnego i do tego na litewskich blachach(!) wsiadam, a w srodku bardzo mila i uprzejma Litwinka(!), która zabiera mnie na CPN jakies 20 km od Bialegostoku. Niestety tam jej czas pracy sie konczy, a ze na obwodnicy Bialegostoku grasuja „krokodylki", postanawia nie ryzykowac i zjezdza na postój do wieczora. Wobec tego zegnam sie i na tej samej stacji wsiadam do dwóch studentów, którzy zabieraja mnie jakies 600 m od obwodnicy. Wysiadam, draluje na obwodnice i lapie kolejnego Tira, którym pokonuje cala obwodnice. Nastepnie staje na jej koncu i lapie osobówke do Suwalk W srodku bardzo mily pan, który zasypuje mnie takimi opowiesciami, ze wymiekam i finalnie zabieram sie z nim az do Augustowa. Nastepnie kolejne autko jakies 20 km dalej, czesc drogi autobusem, czesc kolejnym autkiem i pod Sejnami lapie kolesia, który zawozi mnie najpierw do granicy, a pózniej do Lazdijai. Kolo jedzie w ogóle odebrac swojego mlodszego brata, który tu utknal na stopa, wracajac z WilnaJ. Ostatnie auto jakie lapie zawozi mnie do celu mej podrózy, mianowicie do Alytusa i to pod same drzwi klubu, gdzie jest dzisiaj koncert! Jazda dosyc konkretna, bo z mama babcia i chyba wnuczkiem z tyluJ.
Okolo 20-ej jestem na miejscu, wchodze do srodka i okazuje sie , ze dwie polskie kapele, tj. APORIA i DOBRY DZIEN juz graly. Zostaly tylko bialostockie SLOWA WE KRWI. Koncert dosc dziwny, strasznie malo ludzi, do tego podobno naziole byli wewnatrz, ogólnie klimat sredni. Za to miejscówka konkretna! – podziemia jakiegos teatru czy czegos takiego. Po gigu, chlopaki z APORII i DOBREGO DNIA przygarniaja mnie ze soba i ladujemy na noc w jakims akademiku.

SRODA - 2.05

Na drugi dzien pobudka, jakies sniadanko i czeka nas wizyta w lokalnym radio. Pózniej pamiatkowe podpisy w siedzibie lokalnej gazety i ruszamy razem do Kowna. Droga nie za dluga, wiec docieramy tam dosyc wczesnie. Mamy, wobec tego czas, zeby miasteczko dokladnie pozwiedzac, czemu oddajemy sie niezwlocznie po cieplym posilku. Najpierw zamek, w którym Mickiewicz podobno pisal „Grazyne", pózniej stare koscioly, glówny rynek i slynny trójkacik, gdzie spotykaja sie dwie litewskie rzeki(!) Okolo 18-19 zmykamy pod klub, gdzie czeka na nas juz cieple jedzonko i zaczyna sie koncert. Jako pierwszy lokalny punk-rock o nazwie dosc ciezkiej do zapamietania. Po nich oldschool'owy  tutejszy K.L.A.N.G. i kolej na nasz rodzimy zespól APORIA, która zapodala solidna dawke emo. DOBRY DZIEN niestey wtedy nie zagral, bo jak sami grajkowie powiedzieli: "My w Kownie nie gralismy, bo bylo za malo czasu, bysmy musieli sie dzielic czasem z Aporia, wiec uznalem ze nie ma sensu:)" Na sam koniec bialostockie SWK, które dalo jak zwykle bardzo dobry set. Niestety miejscówka, strasznie mala i dosc dziwna architektonicznie (pólkoliste podcienia/luki na wysokosci pasa), wobec czego prawie caly koncert ogladalem na siedzaco. Po gigu zegnamy sie z /okolo/bialostocka zaloga, która jedzie juz dzisiaj do domu i zmykamy na nocleg do organizatora.

CZWARTEK - 3.05

Nastepnego dnia pobudka i ruszamy do Polski. Najpierw granica, pózniej krete i meczace mazurskie drogi, dluzsza wizyta w bunkrach "wilczego szancu" i jestesmy juz w Gizycku. Dokladnie w G11. Tego dnia tez pociagiem dojezdza SORA!, która pózniej zastepuje na reszcie trasy DOBRY DZIEN. Tak, wiec mam jeszcze okazje by ich zobaczyc na zywoJ. Jako pierwszy DOBRY DZIEN i bardzo dobry ich koncert.  Pozytywny punkrock, przywodzacy czasem Wlochatego(?). Po nich APORIA i dzisiaj zabrzmieli wrecz rewelacyjnie! Po prostu miazga! Wszystko brzmialo tak, jak powinno brzmiec przy tego rodzaju muzie. A zapodali i to solidnie lzejsza i melancholijna odmiane emo-core'a, przywodzac czasami na mysl Amande Woodward, czy Children Of Fall. Na sam koniec SORA! Pierwszy raz widzialem ta zaloge w akcji i do tego caly koncert robilem za „filmowca", wiec za bardzo skupic sie nie dalo, ale ogólnie wrazenie pozytywne. Publika dosc zywo na nich zareagowala. Po koncercie jeszcze dosc zywy afterek z organizatorami, kimka w G11 i nastepnego dnia ok. poludnia zegnam sie z kapelami i uderzam na stopa.

PIATEK - 4.05

Najpierw z buta na wylot, tam lapie maturzyste swiezo po egzaminie dojrzalosci, który zabiera mnie jakies 20 km dalej. Nastepnie komfortowy wypasny WV z klima na pokladzie jadacy do Olsztyna, którym zabieram sie do zjazdu na Szczytno, pózniej podróz dostawczym busem do Mlawy, a stamtad juz jednym autkiem do Przasnysza i to praktycznie pod sam klub(!) Najpierw ide cos oszamac, a pózniej maly relaksik nad tutejsza rzeczka. Po jakiejs godzince przyjezdzaja obie kapele, przywitania, gadka-szmatka i idziemy pozwiedzac centrum Przasnysza. Tam rekonesans okolo godzinki po okolicy i wracamy do klubu. Pod nim poznajemy dwie ciechanowskie kapele, które graja tu równiez dzisiaj koncert. Sa nimi MIAZMAT i 365 DNI. Pierwsza z nich ok. 20-ej w ogóle zaczyna caly koncert. Ludzi nawet troche tu przybylo. Jako druga bydgoska SORA! i koncert bardzo ciekawy, aczkolwiek nie do konca zadowalajacyJ. Po nich APORIA i niesamowita energia i szal pod scena. Piekny gig! I jako ostatni powalajacy szczeroscia i energetycznym setem 365 DNI. Zajebiste show! Uff... po prostu niesamowity wieczór. Piata kapela, która mial byc TROCKI nie zagrala, bo nie dojechala. Po gigu zawijamy z czescia ekipy na ognisko pod Przasnyszem, a po nim na kimanie do wspólorganizatora.

SOBOTA 5.05

Nastepnego dnia sytuacja sie powtarza i zegnam sie z kapelami, (ale jak sie pózniej okazalo, wcale nie na dlugoJ) i uderzam na stopa. Najpierw parenascie km za Przasnysz z sympatycznym dziadkiem, pózniej Tirem do samej Mlawy, stamtad juz w centrum „na czerwonym" „wbijam sie" do kolejnej ciezarówki jadacej do Dzialdowa, nastepnie dostawczym busem do Brodnicy, którego kierowca „lapie" mi na CB nastepny transport w strone Ilawy, gdzie dokladnie zmierzamJ. Tak, wiec na CPN-ie pod Brodnica przesiadam sie z auta do auta i zabieram sie z nieco szalonym gosciem do Samplawy, a to jest na zjezdzie na Ilawe. Ostatni odcinek 16 km pokonuje z robotnikami, wracajacymi z pracy, którzy wysadzaja mnie w centrum miasta. Pierwsze co, to szukam jakiegos info/plakatu nt. dzisiejszego gigu, bo jak zwykle zapomnialem gdzie jest koncertJ. Na szczescie znajduje poster na drzwiach pizzerii naprzeciwko, gdzie w ogóle zostaje cos zjesc. W momencie jak juz koncze posilek, do tej samej pizzerii wchodza APORIA i SORA! i w tym samym celu, co ja. Co za „przypadek"J. Gdy wszystkie brzuchy zostaly juz napelnione, udajemy sie na maly rekonesans po okolicy. Najpierw wizyta nad bardzo klimatycznym jeziorkiem, pózniej scena z amfiteatrem, a na koniec ladujemy w klubie nad jeziorem, na próbie jakiegos metalowego zespolu, który gra tu dzisiaj  koncert. W miedzyczasie dostajemy info od zespolów z Ciechanowa, ze grali dzis koncert calkiem niedaleko w prabutach i jesli bylaby taka mozliwosc, to moga zagrac tu raz jeszczeJ. Wobec tego, zapowiada sie bardzo ciekawy wieczór. Po jakims czasie dostajemy potwierdzenie od organizatora i okolo 20-ej zmykamy do nas pod klub, by wyladowac sprzet. Po jakiejs pól godzinki dociera Ciechanów team i koncert zaczyna MIAZMAT. Atmosfera juz od poczatku jest bardzo pozytywnaJ. Jako druga APORIA, która zagrala przepiekny koncert, wspomagany mocno przez publike. Nastepnie  bydgoska SORA! klimat koncertu równiez baaardzo fajny i na sam koniec rewelacyjne 365 DNI. Bis za bisem i koniec. Uff... naprawde warto bylo tam wtedy pojechac i to przezyc. Po koncercie dosyc cieple pozegnanie z kapelami (tym razem juz na dluzej, bowiem byl to zarazem ostatni gig na tej ich mini-trasce;), wizyta na dworcu po jakies jedzonko w srodku nocy i laduje na kime u organizatora Pawla. Rzecz jasna na sucho usnac rady nie da, wiec wspomagamy sie tym i owym i zasypiamy J

NIEDZIELA 6.05

Budzimy sie w niedziele ok. 14-ej, najsampierw prysznic, a nastepnie czeka nas samochodowa wycieczka po okolicach Ilawy. Bujamy sie wiec po okolicznych wioskach, zwiedzajac co ciekawsze rejony mazur. M. in wspinamy sie na kacu na dosc wysoka (158 stopni kretych schodówJ) wieze obserwacyjna, skad mozemy podziwiac naprawde niesamowite widoki i to przez lornetke. Nastepnie relax na pobliskich pagórkach, rzeczkach i lakach i wieczorkiem wracamy do Ilawy. Przed snem znowu powtórka z rozrywki J i idziemy spac.
 
PONIEDZIALEK 7.05

Pobudka ok. poludnia, szybkie pakowanie i dzieki pomocy kolegi podjezdzam autem do Samplawy. Tam sie rozstajemy, zegnamy i po jakichs dwudziestu minutach lapie auto na francuskich blachach, którym zabieram sie az do Rawicza. Ok. 20-ej jestesmy w miasteczku, jakis posilek i po paru minutach zaczyna sie sciemniac. Do tego zaczyna kropic deszczyk, wiec nastroje na stanie i lapanie troche malo pozytywne. Ale na szczescie sa tam latarnie i nie leje jak z cebra i po jakiejs godzince zatrzymuje mi sie TIR i to do samego KRAKOWAJ. Tzn. dokladnie do zjazdu na Kraków, bo kierowca jechal obwodnica az do Niepolomic. Kierowca w ogóle okazuje sie starym metalem, który zaczynal od punk-rocka, wiec zarówno temat, jak i sama muzyka towarzyszy nam w podrózy nieustannieJ. Ogólnie w bardzo milej atmosferze docieramy do zjazdu na Kraków, gdzie nasze drogi sie rozchodza. Zegnam sie z tym milym czlowiekiem i do centrum dojezdzam bez wiekszych problemów.

WTOREK 8.05

Godzina 6 rano, a ja jestem z powrotem w grodzie kraka, wiec jak nie trudno obliczyc, podróz trwala 10 dóbJ. Dup, dup, dup Zajebiscie bylo

"2010"

01.01.2010 Kraków @ KN: HGW

04.01.2010 Kraków @ Lizard King: PUSSY LOVERS

09.01.2010 Kraków @ Underworld: KONTR-KULTURA, CF98

30.01.2010 Kraków @ Face2Face "Koncert Benefitowy" : APATIA, NO SE, THE DREADNOUGHTS

05.02.2010 Kraków @ Rotunda "Zaśpiewajmy poległym żołnierzom": KRYZYS, DE PRESS

19.02.2010 Ćadca @ Vinaren U jozefka: BOREDOM, RIVERS RUN DRY, TUPAK AMARU, PLEŚATA ŻPEVAĆKA

11.03.2010 Kraków @ Rotunda: TITO & TARANTULA
02.04.2010 Vsetin @ Hospoda u splavu: RUINS, STREGESTI, EX LEX, HOW LONG?

04.04.2010 Valaske Mezirici @ Pristav: STREGESTI, ESTAR ALERTA, DEPRESY MOUSE, POLTERGEIST, CONFUSO SINO

10.04.2010 Kraków @ C-10: 2WHEELS 4CHANGE

17.04.2010 Kraków @ KN: 12XU, PANDA HORIZON

21.04.2010 Kraków @ Re: DEERHOOF

23.04.2010 Kraków @ Rotunda: RIMINI PROTOKOLL, NAPSZYKŁAT

27.04.2010 Wrocław @ CRK: NEXT VICTIM, FROM THE DEPTHS

29.04.2010 Kraków @ KN: ELOE, NAHODNI ZNAMI

01.05.2010 Praha @ MayDayFest: MOTHER, STOLEN LIVES, CLASS-WAR KIDS

01.05.2010 Praha @ 007: YEAR OF NO LIGHT, ALTAR OF PLAGUES

02.05.2010 Praha @ V jeleni: AGUIRRE, BAD LUCK RIDES ON WHEELS

05.05.2010 Kraków @ KN:  AGUIRRE, BAD LUCK RIDES ON WHEELS

07.05.2010 Kraków @ KN: SABOT

15.05.2010 Kraków @ KN: GANGSTERSKI CHWYT, THE LINE, VICTIM OF TRUTH

17.05.2010 Kraków @ Lodz Kaliska: EF, CONSTANS, CASPIAN

24.05.2010 Kraków @ KN: KUROI AME, MELETE, SHADES OF GREY, ASBESTOS IN OSBESTRICS

29.05.2010 Kraków @ Fabryka: GÓWNO

01.06.2010 Kraków @ KN: SAND CREEK MASSACRE

17.06.2010 Kraków @ Centrala: THE DOLLS, TRANSLOLA

25.06.2010 Krzeszowice @ KZKB Squat: !, LAWLESS, SELF-HATED MACHINE

26.06.2010 Żelebsko @ Total Chaos Piknik: DRIP OF LIES, BORN A NEW, PROFANACJA,  PANACEA, EYE FOR AN EYE, EL BANDA, BEYOND PINK
27.06.2010 Warszawa @ Bike Punk Fest: BEYOND PINK

28.06.2010 Kraków @ KN: BEYOND PINK, TWO FIGHTERS AGAINST A STAR DESTROYER, BALLE MALURT

06.07.2010 Chełm @ Kamerata: LIFE GOES ON, RUSH'N'ATTACK

19.07.2010 Kraków @ KN: TERRORDOME, ŚWINIOPAS, RAMMING SPEED

21.07.2010 Kraków @ KN: COP DE FONA, GYPSY VENIZ?

25.07.2010 Kraków @ Rynek: TERNE ĆHAVE, MAHALA RAI BANDA

28.07.2010 New Sącz @ Zdarta Płyta: SOUND OF QUALM,
MEINHOF, SLAKTATTACK

29.07.2010 Ruda Śl. @ BERZA: HGW, MEINHOF, LET'S KILL GOD

01.08.2010 Kraków @ KN: ADORNO, AUSTIN, TEXAS, ERIC AYOTTE

08.08.2010 Kraków @ Rotunda: KVELERTAK, GAZA, KYLESA, CONVERGE

11.08.2010 Kraków @ KN: THE COLD HARBOUR, STARING AT THE SUN,

13.08.2010 Sered @ FFUD FEST: STATE OF MIND, JET8, ILUZIA, HEARTBEAT

14.08.2010 Sered @ FFUD FEST: THE CITADEL, DIE HARDS, BLIND RATTVISA, REFLECTIONS OF INTERNAL RAIN, ALEA IACTA EST, AD ACTA, PASKUDA

20-22.08.2010 @ Lowlands: MASSIVE ATTACK, JONSI, NOFX, AGAINST ME!, DAILYBREAD,

28-29.08.2010 Bronowice @ Punk Piknik na łączce!: DRIP OF LIES, EDELWEISS PIRATEN, HGW, LET'S KILL GOD, KOLIZJA, PANACEA, VICTIM OF TRUTH, THE FIGHT, REGRES,

04.09.2010 Kraków @ Re: BLUENECK

10-11.09.2010 Krakow @ Prefabet Fest: A BIRTHDAY PARTY BAND, LIFE SCARS, THE FIGHT, ZLO KONIECZNE, NEXT VICTIM, EXMISJA

12.09.2010 Krakøw @ Stara Ocynkownia: MUM & friends

13.09.2010 Bologna @ Estragon: BLONDE REDHEAD

15.09.2010 Firenze @ Next Emerson: UNKIND, THE HOLY MOUNTAIN

22.09.2010 Bologna @ Locomotiv: MELT BANANA, BOLOGNA VIOLENTA

24.09.2010 Ilirska Bistrica @ MKNZ: DEATHRAID, KOROMAC

26.09.2010 Nitra @ Nova Pekaren: DEATHRAID, DIE HARDS, SPROSTA OTAZKA

27.09.2010 Krakow  @ KN: ADHD SYNDROM, UZBEKS

01.10.2010 Krakow @ KN: WATCHING MY FALL, ALL WHEEL DRIVE

04.10.2010 Kraków @ KN: BURN THE CROSS, PANACEA

09.10.2010 Kraków @ KN: L'HOMME PUMA, SOFY MAJOR

11.10.2010 Kraków @ KN: WILCZY SZANIEC, PROTESTANT

23.10.2010 Kraków @ Alchemia: CARLOS GIFFONI, HILD SOFIE TAFJORD & ANNA ZARADNY, NOVELLER

27.10.2010 Kraków @ KN: DNO, LA CASA FANTOM

29.10.2010 Kraków @ KN: GAGARIN, THE SIN OF LILITH

05.11.2010 Kraków @ KN: AERT

10.11.2010 Kraków @ RE: NINA NASTASIA

12.11.2010 Kraków @ KN: STONE HEART, PAIN RUNS DEEP

26.11.2010 Kraków @ KN: GUANTANAMO PARTY PROGRAM

03.12.2010 Kraków @ KN: WOODLAWN, ALETHEIA, HUMAN HOST BODY

10.12.2010 Kraków @ Imbir on "TRANSSMISJA #2": EL CASSETTE, SPONTAN JAM, MIRAŻ, TRANS LOLA, MADMOISELLE KAREN, DIABLO PUSSY CAT

17.12.2010 Bielsko-Biała @ Stolarnia: WATCHING MY FALL, !, ZŁO KONIECZNE

18.12.2010 Kraków @ KN: CAPITAL

19.12.2010 Kraków @ KN: PAKIET STANDARDOWY

"2009"

13.01.2009 Berlin @ Scharni38: FAKE EMPIRE, PHAL:ANGST....

09.02.2009 Kraków @ Imbir: REBUKE, MORALNA LEWATYWA....

13.02.2009 Kraków @ KN: BABAYAGA OJO, MORALNA LEWATYWA, SPIRALA MILCZENIA

15.02.2009 Kraków @ KN: MONSTER, THE NOW-DENIAL....

28.02.2009 Kraków @ KN: TERRA, TRAUMATURGIA, OSTATNIA MINUTA

28.09.2009 Kraków @ Imbir: FUCK THE FACTS, DEAD INFECTION, DR. DOOM....

13.03.2009 Kraków @ KN: EDDA, D.Y.R.E.K.T.O.R.....

15.03.2009 Kraków @ Imbir: EYE FOR AN EYE, DEAD YUPPIES....

21.03.2009 Kraków @ Re: DAKOTA SUIT, IOWA SUPER SOCCER

05.04.2009 Kraków @ Imbir: ZŁODZIEJE ROWERÓW, ODSZUKAĆ LISTOPAD, GODS & QUEENS, OREIRO, DROWNING WITH OUR ANCHORS

07.04.2009 Kraków @ Imbir: WHO’S MY SAVIOUR, SCHROTZ....

09.04.2009 Kraków @ Alchemia: WE VERSUS THE SHARK, BLACKFISH....

16.04.2009 Kraków @ KN:THE FIGHT, DRIP OF LIES....

24.04.2009 Brighton @ Cowley Club: FALL OF EFRAFA, SAND CREEK MASSACRE, ALPINIST....

25.04.2009 .Bristol  @ The Junction: ALPINIST, SAND CREEK MASSACRE, JESUS BRUISER, DIVISIONS RUIN....

26.04.2009 London @ ?: DIVISIONS RUIN, BEGINNIG OF THE END, ARMED RESPONSE UNIT ,DROPPIN' BOMBS.

02.05.2009 Kraków @ Imbir: THE RIOT BEFORE, DEATH IS NOT GLAMOROUS, LAST BELIEVER....

05.05.2009 Kraków @ KN: SETTING THE WOODS ON FIRE, WILCZY SZANIEC

09.05.2009 Kraków @ ASP JUWENALIA: CHUPACABRAS, HANDS RESIST, HEADS OF PIN, PURPLE HAZE, GAZELA STANLEYA....

22.05.2009 Kraków @ KN: NAPSZYKŁAT

30.05.2009 Kraków @ KN: PORNOHEFT

03.06.2009 Kraków @ KN: SURRENDER, HALT!....

06.06.2009 Kraków @ KN: LD 50, ADHD, TRANS-LOLA

17.06.2009 Kraków @ Re: NADJA, THISQUIETARMY

24.06.2009 Kraków @ KN: CONSTANS, WNĘTRZA....

25.06.2009 Bratislava @ Obluda: ANALENA, IF THERE IS A HOPE....

26-27.06.2009 Nowy Targ @ Dudek “FERMENT FEST”: ANALENA, ZŁODZIEJE ROWERÓW, CASTET, PLAYGROUND, HUGE, SEASICK, APATIA, BRIDGE TO SOLACE, ADHD, ARCHE, INFAMIA, PSYCHOTATA....

29.07.2009 Kraków @ KN: 5000, SAMBA-KA....

31.07.2009 Puławy @ Smok: A JEZUSOWI KAZALI SPAĆ, ADIAFORA, FELIX WAS A NERVOUS CAT, SUFFERING MIND

07-08.08.2009 Śibenik @ MARTINSKA FEŚTA #10: TRUE, NULA, ANALENA, SATURN, DEAFNESS BY NOISE, MASS HYPNOSIS, BAKTERIJE....

21-22.08.2009 Chełm Śl. @ ALTERNATIVE FEST #4: PROFANACJA, WHITMAN, ANALOGIA SNU, ADHD SYNDROM, WARHEAD
AWARIAT NATO, MORALNA LEWATYWA, NONSENS, ANTIDOTUM, SPIT MY RAGE....

24.08.2009 Kraków @ KN: KNIFE IN THE LEG, HALT!....

29.08.2009 Hannover @ Stumpf: FALL OF EFRAFA, NOVEMBER 13TH, CAVE CANEM....

30.08.2009 Hamburg @ Rote Flora: FALL OF EFRAFA, POST-WAR PERDITION....

08.09.2009 Kraków @ KN: HEIRS....

11.09.2009 Kraków @ KN: PATSY O’HARA, W KILKU SŁOWACH, STEP RIGHT IN....


25-26.09.2009 Kraków @ Prefabet “CARANDIRU SQUAT 1ST BIRTHDAY”: STRACONY, BARRAKA FACE JUNTA, INFEKCJA, WILCZY SZANIEC....

28.09.2009 Kraków @ KN: BLACK FREIGHTER, PLANKS, SCUL HAZARD’s

13.10.2009 Nowy Sącz @ Zdarta Płyta: AGAINST EMPIRE, CZOSNEK


25.10.2009 Kraków @ Łażnia Nowa: SUNNO))....

27.10.2009 Kraków @ KN: TUPAK AMARU, MARSZ NA WASZYNGTON

29.10.2009 Kraków @ KN: SUFFERIG MIND, OJCIEC DYKTATOR

30.10.2009 Częstochowa  @ Elektromadonna squat's Birthday: VICTIM OF TRUTH, AUDRE, ABBATS, HUMARROGANCE, BUKKAH....

31.10.2009 Kraków @ KN: THE CONTROL, ELUKTRIK....

14.11.2009 Kraków @ KN: TERRORDOME, BFA, TIME TO RISE....

20.11.2009 Nowy Targ @ Dudek, “FERMENT FEST”: OI POLLOI, DAYMARES, CZOSNEK, RISE....

22.11.2009 Kraków @ KN: EAR PWR, SADO DISCO....

24.11.2009 Kraków @ Imbir: SETTING THE WOODS ON FIRE, WHITE RABBIT’S TRIP....

25.11.2009 Kraków @ KN: ALPINIST, DRIP OF LIES....

27.11.2009 Kraków @ Zaścianek: THE BILL, KONTR-KULTURA, KBTW?....

28.11.2009 Kraków @ KN: KLINIKA, SKANDAL....

30.11.2009 Kraków @ Loch-Ness: FUCKED UP!, THE BLACK TAPES, CF98....

01.12.2009 Kraków @ Pod Jaszczurami: NEW CENTURY CLASSICS

05.12.2009 Kraków @ Loch-Ness: ANALOGS, ADHD SYNDROM, BULBULATORS....

07.12.2009 Kraków @ Imbir: ONE FOOT JAPAN, SIGHT TO BE HOLD....

09.12.2009 Kraków @ Rotunda: GOGOL BORDELLO....

11.12.2009 Kraków @ Imbir: EL BANDA, THE KURWS....

12.12.2009 Kraków @ KN: HOW LONG?, AM....

25.12.2009 Loućka u Val Mezu @ Hospoda u Pacienta: “CATHOLIC PARTY”: CN ROUNDHOUSE KICK, TUPAK AMARU, ATTACK OF RAGE, MUNGUS, BLACK ADDER, BAND JIRICHO KOVARE....

26.12.2009 Ćesky Tesin @ Liberte: JOHN BALL. STREGESTI, LAUNDERED SYRUP. WHISPER OF A LIE....

28.12.2009 Kraków @ KN: TURN AWAY, COWBOY POETRY, SPIT MY RAGE